BALEARY
2012 Baleary
przywitały mnie potwornymi upałami i praktycznie brakiem wiatru. Przejęcie
jachtu przebiegło gładko, kilka obić żelkotu na pokładzie Fernando tłumaczył
wypadającymi mu z ręki narzędziami kiedy był na maszcie, no trochę tam
tego pogubił, dobrze, że nikogo wtedy nie było na dole :) Ceny portów na Balearach nie należą do niskich, za postój w Palmie w porcie klubowym płaci się 110, w Playa gdzie potem robiłem wymiany załóg płaciliśmy 70, porty państwowe są tańsze, koszt to ok. 40, ale nie ma ich wiele, najwięcej płaciłem na Ibizie, za jedną noc 160 ! W związku z tymi cenami do portów wchodziliśmy tylko wtedy, gdy kończyły nam się zapasy lub woda. Preferowałem stawanie na noc w rozlicznych uroczych zatoczkach, na bojce, jak była, na kotwicy a czasami jeszcze cumami do skały. Znalezienie takich miejsc nie było trudne, a bardzo często są szczegółowo opisane w locji. Czasami nawet trzy kolejne doby nocowaliśmy w ten sposób "na dziko" oszczędzając przy tym kasę jachtową. Z pierwszą załogą spotkałem się już na lotnisku w Poznaniu, t.j. z "Białym" i jego podopiecznymi. W większości byli to świeży żeglarze jachtowi zaraz po kursie u Białego, który jest instruktorem. Od razu ustaliliśmy rodzaj żeglowania, nie napinamy się na oranie morza i robienie mil, aby nie zrazić większości, która była pierwszy raz na morzu, ale nastawiamy się na zwiedzanie - brak wiatru ułatwił nam podjecie takiej decyzji ;). Z Białym dopłynęliśmy do Porto Cristo zaliczając wiele zatoczek po drodze, o wodzie we wszystkich odmianach niebieskiego i temperaturze 28-30 stopni ! Biały czuwał nad swoimi podopiecznymi, atmosfera była doskonała ! Niestety niewiele wiało, ale chociaż jeden dzień daliśmy radę poćwiczyć manewry MOB różnymi sposobami czyli klasyczny monachijski, monachijski z odpadnięciem do baksztagu oraz po raz pierwszy wypróbowałem zwrotem przez rufę na wybranych żaglach - szkoła Gosi ;) Z drugą załogą popłynęliśmy na Ibizę, wymyśliłem żeglugę nocną, głównie ze względu na temperatury w ciągu dnia. W okolicach Ibizy byłem o 4 rano, postanowiłem zatrzymać się na kotwicowisku na wyspie Tagomago, gdy już prawie rzuciłem kotwicę, zobaczyłem bojkę z napisem Privado, a dokładnie to P.ivado, do której się zacumowaliśmy i poszliśmy spać. Rano po śniadaniu dotarliśmy na Ibizę. Adam mnie ostrzegał przed betonową keją z niewidocznym podwodnym występem, keja jest ale przed nią dołożono pływający pomost, podejście jest teraz bezproblemowe. Sam port nie oferuje w sumie niczego nadzwyczajnego, ale za to cena jest mocno z kosmosu ! Ibiza zrobiła na mnie takie sobie wrażenie, masa turystów, knajpy, kluby, cudaki i totalna Cepelia na ulicach - można kupić wszystko. Do tego miasto spowija tuman spalin z elektrowni dieslowskiej, którą jakiś geniusz umiejscowił w środku miasta. Za to jedzenie wszędzie było obłędne, co knajpa to smaczniejsze. Znaleźliśmy taką małą knajpkę na uboczu specjalizującą się w przekąskach czyli tapasach. Kelner znał parę słów po polsku, powiedział co z przekąsek nam będzie smakować i przygotował sangrię w wersji specjalnie dla Polaków ;) Z Ibizy popłynęliśmy na Formenterę, gdzie zostaliśmy dwa dni. Oprócz wspaniałych plaż, przejścia między wyspami gdzie woda sięga kolan, znaleźliśmy jeszcze miejsce z kąpielami błotnymi. Do tego widok kilkudziesięciu świateł kotwicznych w nocy na tle gwiazd - jak nowa konstelacja :) Fernando co prawda znowu był zakręcony i zarezerwował mi boję na zupełnie inny dzień, gdy już i tak musiałem być w pobliżu Palmy na Majorce i kończyć etap, he he. Miejscowy zawiadowca bojek pytał o rezerwację, powiedziałem zgodnie z prawdą, że oczywiście mam, ale nie pamiętam numeru, machnął ręką i pokazał nam w końcu jakąś wolną. Staliśmy na niej za darmo. Miałem
tam ciekawe zdarzenie, nad ranem na większym jachcie motorowym puściła
kotwica i zaczęło go dryfować na falochron, niefarta mieli podwójnego
bo odmówił działania silnik napędowy windy kotwicznej. Sytuacja zrobiła
się niefajna, oni trochę spanikowali i nic nie robili. Jeden chłopak od
nas popłynął wpław, poprosił o jakąś linę aby mu rzucili, zanurkował (~6m)
i podwiązał im kotwicę, którą już dali radę sobie wybrać ręcznie. Po kilku
godzinach podpływa do nas motorówka, tym razem mniejsza taka chowana w
rufie, okazuje się że to armator tamtego jachtu motorowego. Podarował
nam w prezencie trzy czerwone wina i czekoladki, odpływając krzyczał Viva
Polonia ! :D Wracając
znowu zahaczyłem o Tagomago, tym razem inne kotwicowisko i znowu bojka
Privado, najwyżej nas przegonią, nikt się jednak nie czepiał. Wybór cumowania
do boi był słuszny, bo rano większość jachtów ,głównie Niemców i Francuzów,
pozrywało i musieli odpłynąć (głębokość ok ~10m). Na
trzeci kolejny etap przyjechała w końcu Marta, w załodze pojawili się
też Jakac z Monią, kto zna to już wie, dowcipy i opowieści sypały się
bez przerwy. Tym razem nastawiliśmy się na opłynięcie Majorki. Niestety
dla Marty pogoda zaczęła się psuć, przechodził niż z dość silnymi wiatrami
i deszczem, temperatura znacząco spadła. Wpływ tego niżu właściwie utrzymywał
się przez cały tydzień. Niestety
w tym czasie akurat wypadło nam płynąć po stronie nawietrznej wyspy, na
szczęście baksztagiem, a jest tam tylko port Soller, tam się schroniłem.
Jak wpływałem fala się wypiętrzała już do ponad 4m, a przed samym Soller
mogło być z 5m. Jak wchodziłem do zatoki to minąłem wycieczkowiec z ok.
50-100 turystami, wszyscy mieli buźki uśmiechnięte i wesoło nam pomachali
:-) a my sztormiaki, szelki, wszyscy powpinani,odmachaliśmy im. Nie minęło
5 minut, ledwo zdążyłem się przygotować do cumowania, a tu wracają, nikt
nam już nie macha a miny na kwintę :( Tylko kapitan nam zamachał i pokazał,
że takieee fale - ciekawe ile zapłacili za wycieczkę he, he. Następnego
dnia w czwartek trzeba było podjąć decyzję albo zostajemy i kończymy rejs
i tu robimy wymianę załogi, albo płyniemy dalej. Poszedłem z Martą na
skały aby zobaczyć jak wygląda morze, fala była, ale wiatr bardzo zelżał,
w porcie kręcili nosem, że wypływam, ale to była jedyna szansa. Za 20
mil byliśmy już w D'Andratx po zawietrznej na spokojnej wodzie. Jeszcze
trochę przywiało w drodze do Palmy, na szczęście w zatoce fala nie ma
gdzie się rozbudować, nawet rozważałem stanięcie na kotwie zamiast wchodzić
do portu, bo tam wejście ciasne, ale na chwilę zelżało. Zdążyłem wziąć
paliwo i zacumować się na sztywno - dwa muringi, dwie cumy i dwa szpringi.
Trzeci etap się zakończył. W
czwartym i ostatnim etapie miałem same dziewczyny - oj, te spojrzenia
innych męskich załóg :) Bardzo
chcieliśmy popłynąć na Cabrerę. Cały archipelag jest pod ścisłą ochroną.
Nawet na przepłynięcie w pobliżu wysp trzeba uzyskać pozwolenie. Ponieważ
udało mi się wypełnić wniosek po katalońsku (Aaaaa!) i otrzymać zezwolenie
to noc spędziliśmy na bojce w urokliwej zatoczce w sercu rezerwatu. Tak
oto zakończyłem rejsy na Balearach. fot. i tekst Marek Kassur |
Trasa
rejsów po Balearach 2012
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
fot.
Marek Kassur
|
dodaj
komentarz -
wpisz się do księgi gości |
inne
rejsy - fotki
|
e-mail
to Talar Sisters
|
powrót
do strony głównej
|